Emerytowany bibliotekarz, który ożywił zapomnianą krainę
Marian Kowalski spędził 40 lat między półkami w małej bibliotece w Lubieszowie – mieście, o którym większość Polaków nawet nie słyszała. Gdy w 2018 roku przeszedł na emeryturę, sąsiedzi spodziewali się, że będzie hodował róże i grał w szachy na rynku. Tymczasem ten 70-latek postanowił… nauczyć się programować. Dziś jego aplikacja „LubieSię” przyciąga turystów do regionu, a lokalne kino po latach pustostanu znów wyświetla filmy.
„To nie było jakieś wielkie objawienie” – śmieje się Marian, pokazując swój notes z 2016 roku, gdzie między adnotacjami o książkowych nowościach pojawiały się pierwsze szkice interfejsu. „Po prostu widziałem, jak młodzi wyjeżdżają, a turyści omijają nasze strony. A przecież mamy tu ruiny zamku, unikalne drewniane cerkwie i historię, o której można książki pisać.”
Od kartek papieru do tysięcy pobrań
Proces tworzenia aplikacji przypominał raczej chałupniczą produkcję niż startupowe MVP. Pierwsza wersja „LubieSię” powstała na podstawie… ręcznie rysowanych map Marianna. „Nie znałem żadnych narzędzi do projektowania, więc kupiłem kalkę techniczną i rysowałem ekrany jeden po drugim” – wspomina. Pomógł mu wnuk, student informatyki, który przetłumaczył dziadkową wizję na język kodu. Pierwsza wersja działała tylko na Androidzie i pokazywała trzy zabytki.
Dziś aplikacja oferuje:
- Interaktywny szlak 27 drewnianych cerkwi z możliwością odsłuchania ich historii w wykonaniu lokalnych gawędziarzy
- System powiadomień o imprezach – od kiermaszów po rekonstrukcje historyczne
- Funkcję „Zobacz, jak to wyglądało” – po nakierowaniu telefonu na ruinę zamku wyświetla się jego rekonstrukcja w 3D
Najdziwniejsze? Marian do dziś nie potrafi „programować” w klasycznym sensie. Używa narzędzia no-code, a bardziej skomplikowane funkcje zleca freelancerom za pośrednictwem… ogłoszeń w lokalnej gazecie.
Stare fotografie i nowe technologie
Prawdziwym skarbem okazały się zbiory, które Marian gromadził przez dekady. W piwnicy biblioteki odkrył pudła z negatywami z lat 50., nagrania kapel ludowych na taśmach magnetofonowych i ręcznie pisane kroniki. „Gdy pokazałem developerowi te archiwalia, ten aż podskoczył: »Przecież to jest content lepszy niż w niejednym muzeum!«” – opowiada emeryt.
Kluczowy okazał się pomysł na prezentację tych treści. Zamiast nudnej galerii, aplikacja wykorzystuje geolokalizację: gdy użytkownik znajdzie się przy konkretnej chacie, może zobaczyć jej zdjęcie sprzed wieku i usłyszeć, jak brzmiała wiejska orkiestra grająca na weselu jej dawnych mieszkańców. To połączenie analogowego dziedzictwa z cyfrową formą stało się hitem wśród turystów.
„Najzabawniejsze, że te stare technologie okazały się naszą przewagą” – zauważa lokalna przewodniczka Krystyna. „Turyści są znudzeni jednolitymi, globalnymi aplikacjami. A tu nagle mają możliwość dotknięcia autentycznej historii przez swój smartfon.”
Seniorzy jako nieoczywiste źródło innowacji
Projekt Marianna obala kilka mitów naraz. Po pierwsze – że innowacje muszą pochodzić z wielkich miast. Po drugie – że technologia to domena młodych. „Mój wiek okazał się atutem” – tłumaczy bibliotekarz. „Znałem tych wszystkich starych rzemieślników, pamiętałem, gdzie szukać archiwaliów, wiedziałem, które historie przemówią do ludzi.”
Efekty są wymierne: w ciągu dwóch lat liczba turystów w Lubieszowie wzrosła o 320%, a trzy opuszczone karczmy znów przyjmują gości. Marian nie zatrzymał się na samej aplikacji – stworzył program szkoleniowy dla innych seniorów, którzy chcą digitalizować lokalne dziedzictwo. Jego najnowszy projekt to współpraca ze szkołą rolniczą nad cyfrowym przewodnikiem po tradycyjnych metodach uprawy.
„Nie trzeba być technologicznym geniuszem” – mówi, poprawiając swoje charakterystyczne okulary w drucianych oprawkach. „Trzeba tylko widzieć potrzeby miejsca, które się kocha, i nie bać się zadawać pytań tym, którzy znają nowe narzędzia. Reszta to już tylko kwestia cierpliwości i… dobrej herbaty.”
Jego aplikacja nie trafi wprawdzie na strony TechCrunch, ale zmieniła coś ważniejszego – udowodniła, że czasem najbardziej przełomowe rozwiązania rodzą się na styku tradycji i nowoczesności, a za kierunkiem zmian może stać nie venture capital, ale emeryt z misją.